X-run Biała Dama
Od początku ta niedziela wydawała mi się jakaś podejrzana.
Ostatnio ludzie ze schroniska dawali mi jakieś lekarstwa, bardzo kaszlałem. Wujek Łukasz martwił się, że dalej trochę kaszlę i nie będzie mógł ze mną biec. No i nadeszła ta niedziela, a wujek pojawił się 2h przed innymi wolontariuszami i powiedział, żebym się szykował, bo jedziemy biegać.
Uradowany wybiegłem ze schroniska i już chciałem biec… a zostałem zapakowany do auta! Oho, znaczy znowu wymyślił jakieś bieganie w dziwnym miejscu.

Gdy dotarliśmy na miejsce, powiedział, że to Kasina Wielka i bieg Biała Dama, ostatni z serii biegów X-Run.
Po czym powiedział trochę do mnie, trochę do siebie: „musimy tam wejść… i to nie ostatni raz dzisiaj”. A wiecie co tam było? GÓRA! Stroma, długa, męcząca góra. Ponoć w zimie ludzie jeżdżą na niej na nartach, ale to w dół. A dlaczego w górę?! A obok taka fajna kolejka, można by wjechać… Ale nim się obejrzałem już byliśmy na górze obok olbrzymich dmuchanych bram skąd się startuje… i dokąd się wraca! Trochę byłem zaniepokojony, bo dużo się działo, ale spotkałem dużo znajomych z poprzedniego X-Runa. Wszyscy byli bardzo fajni, zachwycali się mną i głaskali, a ja cierpliwie przyjmowałem te pochwały. Raz nawet wystawiłem brzuszek! Łukasz bardzo mnie pochwalił jak zostaliśmy już sami. Przed startem przeszliśmy się kawałek szlakiem. Było fajnie, ponoć pięknie było widać Tatry. Dla mnie to wszystko takie same kamienie.

Wybiła 10.30 i start!
A na starcie…. Zbiegamy w dół tej góry, na którą wchodziliśmy. Uznałem, ze pokażę wujasowi, że nie zapomniałem jak się biega. Do tego pięknie pozowałem przed panem Fotografem (który pozwolił nam wykorzystać owoce swojej pracy – dziękujemy!). Początkowo biegło się bardzo fajnie, lekko w górkę, lekko w dół i mogłem pokazać, że jestem wariatem. Mina mi zrzedła jak dobiegliśmy do drogi pnącej się niemal pionowo w górę. Wdrapywałem się dzielnie, ale słyszałem że Łukasz narzekał z tyłu, że nie mam kondycji na takie górki. No przepraszam, to nie moja wina, że nie mam gdzie i z kim tego ćwiczyć! Sam przecież czułem, że jest ciężko, że łapki już mi drgają, a wiatrołomy przeskakuje z trudem. Później biegliśmy z górki, trochę po płaskiemu i dobiegliśmy do punktu z fajnymi ludźmi. Dali mi wodę, wujek podzielił się kiełbaską i bananem (ale widziałem, że zjadł więcej niż ja. Niech sobie uważa…).

Pogadaliśmy, dałem się pogłaskać i zaraz lecimy dalej… i znowu w górę.
Na szczęście trochę łagodniej niż poprzednim razem. Nawet było mi przyjemnie, bo byłem w stanie wyprzedzić kilku biegaczy. Dobiegliśmy do szczytu góry Śnieżnica. Zostało ostatnich kilka kilometrów, zbiegamy z poznaną na szczycie znajomą… i nagle się zatrzymujemy. Nie wiem co się dzieje, wujek i znajoma Ula trochę panikują… Mówią, że zgubiliśmy trasę i musimy jeszcze raz wejść na Śnieżnicę ☹ Przestał mi się podobać ten bieg, ale dzielnie dałem radę. Tym razem już nie pomyliliśmy trasy (wujek chciał pomyłkę zrzucić na mnie, bo skręt był w miejscu, gdzie chciałem zjeść chusteczkę, więc zajęli się mną, a nie trasą).

Nadganiamy stracony czas… i dobiegamy do krawędzi!
Dosłownie. Trasa tym razem zamiast piąć się pionowo w górę, leci pionowo w dół. Ależ to było trudne. To znaczy nie dla mnie, jak bym zbiegł, ale Łukasz jest przerażony i mówi, że się połamie przeze mnie. Raz ciągnę go na krótkiej smyczy, a on zjeżdża na tyłku, raz łapie mnie krótko za szelki i każe trzymać się za nim. Udało się, zrobiliśmy to! Teraz już tylko przyjemny bieg do mety… Ach, zapomniałem, że na koniec jeszcze raz wchodzimy na górę tym głupim stokiem! Bardzo nie chciałem iść, wujek musiał mnie zachęcić obietnicą pysznych smaczków. Tym razem baaardzo nam się dłużyło. Ale już po jakimś czasie usłyszałem, że jesteśmy wywoływani aby przyspieszyć!
Udało nam się, biegliśmy 3h 54min!
Teraz tylko zasłużony odpoczynek i wylegiwanie się z nowo poznanymi przyjaciółmi. Fajni są, może ktoś z nich odwiedzi mnie w schronisku? Byłoby super! Zejście tym samym stokiem. Wujek pamiętał o obietnicy najlepszych smaczków i jak jadł zupę po biegu to podzielił się ze mną chlebkiem, nawet poprosił o więcej Panią dla mnie specjalnie. Nie każdy lubi chlebek, ale ja ostatnio mało nie odgryzłem ręki po biegu jak Łukasz miał kromkę, wiec teraz już wiedział, że dokładnie to chciałbym po wysiłku. Wróciliśmy do schroniska i jak wykończony zasypiałem w boksie to marzyłem, że coś takiego czeka na mnie z moją przyszłą rodziną.

Za piękne zdjęcia dziękujemy Marcinowi Mucha oraz Łukaszowi 🖤